Witajcie:-) Dawno mnie tu nie było. Powód wiadomy...Żal po odejściu Wikusi zabrał mi całą radość, całą nadzieję i chęć do robienia czegokolwiek, nie tylko odnośnie rękodzieła... Niedługo minie pół roku odkąd jej nie ma. Nie ma i jest zarazem dla ścisłości. Nie ma jej fizycznie, ale w mym sercu i myślach pozostanie na zawsze. Każdego dnia zapalam za nią świeczki. Przez wiele miesięcy to była jedyna forma "życia" w pracowni...i jedyna rzecz, którą w niej robiłam.
Budząc się, zasypiając i pomiędzy tym wszystkim - nieustannie o niej myślę. Nie da się opisać jak strata kogoś takiego boli. Czas nie leczy ran, nie da się z tym pogodzić, zaakceptować, trzeba się z tym zmagać każdego dnia. Czasami człowiek myśli, że zwariuje, że już więcej tego nie wytrzyma, marzy, by się z tego wszystkiego po prostu obudzić jak z sennego koszmaru, ale to "obudzenie się" nie następuje. Ta świadomość boli, wyniszcza, każdego dnia od nowa i od nowa...
Przepraszam, że nie odpisywałam na maile, nie odzywałam się. Tak naprawdę nie robiłam tego też w "realnym" świecie. Praktycznie odseparowałam się od wszystkiego i wszystkich. Od ludzi, którzy mieli być przyjaciółmi, a okazało się inaczej, od znajomych, od świata. Mój świat runął w jednej chwili i siedziałam po prostu na jego gruzach, nie mając chęci ani sił, ani powodu aby zacząć go odbudowywać...o ile wierzyłam, walczyłam i miałam nadzieję, dopóki była Wikusia, to po jej odejściu wszystkiego tego zabrakło. Tak naprawdę to jedynie wiara w Boga i świadomość, że nie cierpi, że jest w dobrym miejscu sprawiała, że mimo wszystko jeszcze oddychałam, choć czasami miałam poczucie, że jestem jak ćma złapana do zamkniętego słoika, że brak mi tlenu, ale szamotanie się w tym słoiku nic nie da, że nie zdołam z niego uciec i mogę po prostu poczekać jak powoli się w nim uduszę...
Przestałam tworzyć. Pracownia przez pierwsze miesiące obrosła kurzem. Omijałam ją szerokim łukiem i starałam się w niej nie przebywać. Wszędzie miałam w niej jej obraz, widziałam jak siedzimy przy stole i pracujemy. Patrząc na szufladki przypominałam sobie jak chciała mi pomóc je opisać, tak aby łatwo było się w niej "połapać". Stojące krzesła przypominały mi jak na nich siedziała, wszędzie gdzie się nie obejrzało- Wikusia...Anioły przypominały mi cegiełki, które dla niej robiłam, fimo o kolczykach, które tak uwielbiała lepić, wszystko szeptało jej imię...Po wakacjach Brat z Bratową dali mi meble z pokoju Darii-siostry Wiki. Daria zmieniła wystrój pokoju (Wikusia marzyła o zmianie swojego, nie zdążyła...) Zastąpiłam nimi część mebli w pracowni, aby wyglądała inaczej, aby nie przypominała tak bardzo miejsca, w którym z nią pracowałam, bawiłam się.
Kilka dni temu zaczęłam znowu lepić aniołki. Nie chciałam wcześniej tego robić, zawsze do swoich prac wkładałam radość, część siebie, mam nadzieję, że było to widać, a teraz? Cóż miałam z siebie dać, gdy czułam że tak naprawdę nic ze mnie nie zostało...Chyba dlatego zaczęłam od "Kluseczek", one chyba najbardziej ze wszystkich są wesołe i pocieszne. Tym razem to ja chciałam od nich zaczerpnąć dla siebie kawałeczek tej radości. Zrobiłam nie "klasyczne" Kluseczki, tylko takie bardziej 3d, w ubrankach, etc w zimowym klimacie. Bardzo lubiłam zawsze zimowe anioły, więc od nich wzięłam ubranka i nałożyłam na pocieszne Kluseczki. Ciężko wrócić, zmotywować się do działania, jakiegokolwiek działania w ogóle, ale zrobiłam ten krok. Powstało trochę aniołków, teraz je muszę pomalować. Mam wrażenie, że ręce pracują same, ja się tylko temu przyglądam. Nie myśląc, nie analizując, poddając się prądowi rzeki...
Zrobiłam też Kluseczki z pewnym dodatkiem, który będzie pełnił bardzo specjalne zadanie, ale o tym wkrótce, najpierw muszę je pomalować i wykończyć. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze i starczy mi sił, to jeszcze dzisiaj pokażę Wam moje nowe Kluseczki w wersji zimowej.
Dziękuję, że mimo nieobecności zaglądacie do mnie czasami. Dużo zdrowia dla Was i Waszych bliskich, kochajcie ludzi póki są obok...